Z Panią Elżbietą z Grudziądza udało nam się skontaktować wieczorem, gdy wróciła z gimnastyki. Czas spędzony w Polsce poświęca na podbudowanie swojego zdrowia, ale nie tylko… Odpowiedniej dawki endorfin dostarczają jej przede wszystkim ukochane Wnuki-Trojaczki! Pani Elżbieta spotykając się z trójką sześciolatków funduje sobie nie tylko ogromną radość, ale i uruchamia w sobie niewyczerpane pokłady siły i cierpliwości.
Rozmawiałyśmy do późnej nocy, bo przecież praca opiekunki/opiekuna to gotowy scenariusz na dobry film. Pani Elżbieta dodaje: Koleżanki mówiły mi, że napisałabym naprawdę dobry bestseller.
Oczywiście z Wnuków! Jestem tak szczęśliwa, że pojawiły się w naszej rodzinie! Są jak papużki-nierozłączki. Nie potrzebują innych dzieci, bo przecież same tworzą już grupę. Dwóch chłopców i dziewczynka – nasza królewna, która rządzi. Są takie kochane! Zawsze powtarzam: Boże dziękuję Ci, że je nam dałeś! Gdy wracam do Polski pomagam synowi i synowej w opiece nad nimi. Ugotuję obiad, poprzebywam z nimi. Pomagamy dzieciom wraz z drugą babcią, choć ona mówi czasami do mnie, że nie ogarnia Trojaczków, a mnie jakoś się udaje [śmiech]. Gdy były jeszcze małe zabierałam je na spacery długim wózkiem dla trojaczków – dzieci siedziały jedno za drugim. Wiele osób zatrzymywało się, by nam się przyjrzeć. Zdjęcia dzieci znalazły się też w naszych lokalnych gazetach, które mam do dziś. Dziś, gdy są większe śpią u mnie, oczywiście wcześniej przypominają, że trzeba je umyć, więc jedno po drugim wskakują pod prysznic, wycieram, kremuję i następne [śmiech].
Trzeba być zorganizowanym. Niejednokrotnie nie mogę wyjść z podziwu, patrząc jak opiekuje się nimi moja synowa Kasia. Przecież nawet wsiadanie do samochodu to jest logistyka!
Ano jasne! Jadę i pracuję, ale na stałe nie chciałabym tam mieszkać. Moja ojczyzna jest tu w Polsce. Nie mogłabym się w Niemczech odnaleźć. Widzę, jak osoby, które wyjechały 30 lat temu teraz wracają do Polski, mając niemiecką emeryturę. Jednego czego Polacy mogliby się nauczyć od Niemców to uprzejmości – pracownicy sklepów, urzędów, ludzie w miejscach publicznych są bardzo pomocni i nigdy nie traktują klienta/petenta z góry, z lekceważeniem lub łaską. Ale jeśli leczyć się to tylko w Polsce. W Niemczech na dobrą pomoc medyczną mogą liczyć osoby z dobrym ubezpieczeniem prywatnym.
W CareWork pracuję 10 lat. Jednak wcześniej przez pięć lat również jeździłam do niemieckiej rodziny, ale była to praca z polecenia. 15 lat temu w Polsce firmy zatrudniające opiekunki dopiero się otwierały. Pierwszy wyjazd wiele nauczył mnie o życiu w Niemczech. Nabrałam doświadczenia. Przed wyjazdem nie znałam niemieckiego. Rodzina, do której trafiłam wysłała mnie na kurs językowy. Jednak po czasie musiałam z niego zrezygnować, bo było mi ciężko, nie dawałam rady przygotowywać się do lekcji. Codziennie wstawałam przecież o 6.30 i kończyłam swoje obowiązki około 22.00. Najwięcej nauczyłam się przez kontakt z dziećmi. To dzięki nim łapałam wiele słów. Pomagał mi też słowniczek i rozmówki polsko-niemieckie. Jestem na bakier z gramatyką, ale wiem jak się mówi i dziś idzie mi nieźle.
Nie lubię monotonii, a czułam się już zmęczona – opiekowałam się dziećmi, zajmowałam mieszkaniem, przygotowywałam przyjęcia dla gości, jeździłam z nimi na wakacje. Jestem im bardzo wdzięczna, bo dzięki nim poznałam ludzi, świat, obyczaje i język. Ale to był czas, by wracać, zrobić remont w domu, pobyć z synem. Nie trwało to długo, jak znowu postanowiłam ruszyć do pracy. Znajoma podała mi numer do mojej obecnej firmy i długo nie musiałam czekać na zwrotny kontakt.
Pracowałam 10 lat w Izbie Wytrzeźwień na stanowisku biurowym. Gdy Izby zaczęto likwidować znalazłam się na kuroniówce. W pewnym momencie powiedziałam sobie DOŚĆ! Świat należy do odważnych! Światowa dziewczyna wsiadam w autobus i jadę do Monachium!
Praktykę w opiece zdobyłam opiekując się moimi sąsiadami – starszym małżeństwem, a dokładniej chorym panem. Potem pomocy potrzebowała kolejna sąsiadka i jakoś weszło mi to w krew. Do tego słuchałam innych, którzy opowiadali o chorobach w swoich rodzinach, o opiece nad dziadkami. W życiu jeden na drugiego musi trafić. Jestem osobą kontaktową, lubię ludzi. Jadąc do czy z pracy lubię na przystanku obserwować ludzi, słuchać ich rozmów.
Oj, miałam ich sporo. Muszę się pochwalić, że pierwsze zlecenie z firmy CareWork trwało cztery i pół roku. Pracowałam za Düsseldorfem i opiekowałam się mężczyzną, który mieszkał z żoną. Pan zmarł kilka lat temu. Niedawno zadzwoniła do mnie córka tego małżeństwa i zapytała, czy zaopiekuję się jej mamą, która ma ponad 90 lat. Powiedziałam, że pracuję na zlecenie i to przez moją firmę należy zgłosić takie zapotrzebowanie. Ale fakt, że o mnie pamiętano jest bardzo miły.
Tak. Pewna Pani używała czasami wobec mnie określeń, które były bardzo przykre…
Tak. Choć myślę, że to była także kwestia charakteru tej osoby. Trudna jest też agresja, która występuje u niektórych chorych na demencję. Wiele osób nie panuje nad nią. Decydując się na pracę opiekunki musimy być bardzo cierpliwe, ale czasami i ta cierpliwość się kończy… wtedy najlepiej unikać rozmów z chorym, jeśli to możliwe wyjść poza dom. Po prostu zniknąć na chwilę seniorowi z oczu, który w czasie naszej nieobecności uspokaja się. Wtedy można działać dalej. Opiekowałam się także panem Paulem, u którego nic na początku nie wskazywało na chorobę psychiczną. Dopiero później zauważałam, że jego oczy stają się dzikie, zachowanie było agresywne, napastliwe. Nocą pan słyszał otwierające się drzwi, widział zapalone światło w moim pokoju, miał coraz częściej urojenia. Pewnego dnia sięgnął po nóż. Wykonałam więc szybko telefon do córki, która umieściła ojca w szpitalu psychicznym. Odwiedzałam go, pomagałam umyć się, bo jego higiena pozostawiała wiele do życzenia. Potem chorego przeniesiono do domu starców, gdzie również go odwiedzałam do momentu zakończenia umowy. Po dwóch tygodniach pan zmarł.
O tak! Są też radosne chwile, kiedy rodzina docenia naszą pracę, kiedy zabiera nas na wycieczki, wspólne wakacje, zaprasza do restauracji, na lody, Weinachstmarkt, wręcza upominek. Dzięki wyjazdom z rodzinami zwiedziłam np. Francję czy Włochy. To bardzo ważne, by druga strona zauważyła naszą pracę. To naprawdę sprawia nam przyjemność! Miłe są także pochwały rodziny wygłaszane przy znajomych, gościach. Ważne jest, że rodzina odwiedzając seniora wita się z radością nie tylko z nim, ale i ze mną, dopytuje o samopoczucie podopiecznego, jak i moje, dając do zrozumienia, że nie jestem tylko do pracy. Po dziesięciu latach stwierdzam, że naprawdę trafiam na dobre rodziny.
Ja się przywiązuję i oni chyba do mnie też [śmiech]! To nie jest chyba dobre, ale mam miękkie serce. Żal mi tych ludzi. Dlatego, gdy wyjeżdżam już na stałe do Polski to na pytanie: – Czy przyjedziesz?Nigdy nie odpowiadam: – Nie. Zawsze mówię: – Przyjadę. Starsze osoby bardzo się przywiązują, niezależnie jak długo się nimi opiekujemy. Jeśli wiem, że już nie wrócę to proszę rodzinę, by po czasie wytłumaczyła seniorowi, że coś zatrzymało mnie w kraju.
Raczej per pan/pani – Frau und Herr. Czasami podopieczny życzy sobie, by mówić mu po imieniu. W pierwszej rodzinie małżeństwo zażyczyło sobie by mówić Mutti und Papi.
Zawsze pytam co lubi jeść osoba, którą się opiekuję i nie narzucam swoich ulubionych dań, a zdaję się na gust podopiecznego.
Mam codziennie dwugodzinną pauzę. Biorę wtedy rower i jadę w jedną stronę 15 kilometrów i z powrotem. W Niemczech mają piękne ścieżki rowerowe. Gdy przyjeżdżam do domu, stres jest rozładowany, ja odświeżona, akumulatory mam naładowane i biorę się do pracy. Chodzę też z kijkami i na shopping.
Rzeczy niespotykane, których nie dostanę w kraju. Nie lubię powtarzalnych ubrań. W Polsce na ulicy co druga, co trzecia kobieta ma założone to samo. Jeśli kupuję w kraju, to od sklepów wolę lumpeksy. Do tego w Niemczech są bardzo duże obniżki. U nas nie ma takich wyprzedaży. A, że jestem wysoka i grałam kiedyś w koszykówkę, więc kupuję rzeczy sportowe – legginsy, dżinsy, koszule, bluzy sportowe, adidasy. Interesują mnie bardzo buty i mogę powiedzieć, że mam na ich punkcie kota… [śmiech]
W Niemczech są buty dobrych marek w dobrych cenach. Na wyprzedażach można znaleźć obniżki o 50-70 procent. No chyba, że znajdę but leżący jak ulał, wtedy kupuję. Mogę sobie przecież raz na jakiś czas pozwolić i dać 80-100 euro za parę [śmiech].
Oooooo! Wiele. Mam je podzielone na sezony lato/zima i te niepotrzebne w kartonach znoszę do piwnicy. Podobnie jest z ubraniami. Dobrze, że mieszkam sama, więc mieszczę się w szafach [śmiech]. Lubię też odwiedzać flohmarki [garażowe wyprzedaże] i szukać staroci. Mam kilka mebli dębowych, komódkę przemalowaną na biało w stylu francuskim. Lubię ciepły wystrój w mieszkaniu: drewno, parkiet, dywanik…
O tak! Wygrzebałam oryginalną torebkę Louis Vuitton za 30 euro! Jest to większa kopertówka, do której zleciłam rymarzowi dorobienie paska. Na flohmarktcie można znaleźć dużo ciekawych i porządnych rzeczy.
Prawdą jest, że każdy z nas wyjeżdża do pracy w Niemczech, by zarobić i podnieść sobie statut życiowy. Ale pieniądze nie mogą być najważniejsze. Trzeba też coś z siebie dać.
W firmie CareWork chcielibyśmy opowiedzieć nieco więcej o ludziach, dzięki którym możemy realizować usługi opiekuńcze w Niemczech – o naszych opiekunach.
O tym, jak naprawdę wygląda ta praca, jakie są jej blaski i cienie najlepiej mogą opowiedzieć ci, którzy pracują w Niemczech – nasi opiekunowie. Dlatego chcemy oddać im głos i stąd pomysł na serię wywiadów z opiekunami CareWork.
Mamy nadzieję, że historie naszych opiekunów, ich doświadczenia i przeżycia pomogą osobom, które niedawno zaczęły pracę w opiece albo zainspirują tych, którzy rozważają podjęcie pracy jako opiekunka osób starszych w Niemczech.
Zapraszamy do lektury następnych wywiadów, które pojawia się w zakładce „Historie prawdziwe”!