Wiele rzeczy umiem sobie sama załatwić i staram się jak mogę! Wywiad z opiekunką CareWork

Wiele rzeczy umiem sobie sama załatwić i staram się jak mogę! Wywiad z opiekunką CareWork

Wraz z podopieczną od lat mają wspólne rytuały – wycieczki za miasto i karmienie ptaków to tylko niektóre z nich. W pracy w opiece czerpie radość z małych rzeczy, a najbardziej z kolejnych urodzin podopiecznej. Przeczytajcie historię Pani Izabeli, naszej opiekunki.

Pani Izabelo, rozmawiamy z okazji dwóch rocznic. W styczniu minęło 11 lat naszej współpracy, a od 10 lat opiekuje się Pani tą samą osobą, co nie zdarza się często. Czy była to sympatia od pierwszego wrażenia?

Tak! Sympatia była od samego początku. Już samo przywitanie było bardzo miłe. Starsza pani i jej krewne zaproponowały mi od razu przejście na „ty”, żeby nie było dystansu. Seniorka zapytała, czy może się do mnie zwracać po imieniu. Absolutnie zabroniła mi mówić do siebie „Frau…”, powiedziała, że woli skrót swojego imienia, ponieważ wszyscy go używają, a ona to lubi. Było to dla mnie zaskoczenie, ale wzięłam to za dobrą monetę. Najpierw się myliłam – nie byłam nauczona mówić do osoby starszej, a zwłaszcza obcej po imieniu. W Polsce nie ma takiego zwyczaju, szczególnie na początku znajomości używa się form grzecznościowych. W rozmowach z innymi o mojej podopiecznej mówiłam zawsze „pani…”, ale w bezpośrednim kontakcie nauczyłam się w końcu stosować do jej prośby.

Czyli pierwsze wrażenie było pozytywne, a jak rozwijała się ta relacja na „ty”?

Starsza pani wywarła na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. Od razu zauważyłam, że jest bardzo kontaktowa, wypowiada się jasno i ma „klarowny” umysł. To była dla mnie dobra wiadomość, bo wcześniej pracowałam z osobą, która miała objawy demencji. Pierwszego dnia wyraziłyśmy nadzieję, że będzie dobrze, że nam się ułoży. Od drugiego dnia, pomalutku, pomalutku zaczęłam wypytywać seniorkę o jej zainteresowania, o to co lubi robić, jak chce spędzać czas. I tak coraz lepiej poznawałam moją podopieczną.

 

Seniorka nie jest szczególnie rozmowna – taki już ma charakter. Nie jest osobą, która rozpacza, że lata lecą – ma tego świadomość. Żeby stwierdzić, że coś jej doskwiera albo coś ją nurtuje, trzeba być spostrzegawczym. Ja zawsze chcę dobrze wykonywać swoją pracę i chcę, żeby mojej podopiecznej było dobrze. Dużo daje mi obserwacja. Ponieważ pani raczej nie zgłasza sama problemów, żeby wychwycić zmiany, patrzę na wyraz jej twarzy. Dopytuję, czy coś się dzieje. Jak zaprzeczy, a ja mam swoje podejrzenia to drążę i mówię, że przecież widzę i że mam wrażenie, że jest bardziej małomówna niż zwykle, że się martwię. Wtedy pani się trochę otwiera. Niechętnie, ale przyznaje, co jej dolega. Zawsze twierdzi, że samo przejdzie. Wiem, że może mieć gorszy dzień, ale zawsze proszę, żeby powiedziała mi, jeśli nic się nie zmieni. Mówię, że jak się nie poprawi to może powinna wziąć tabletkę albo zadzwonię po lekarza. Tak wygląda komunikacja z moją podopieczną – nigdy się nie poskarży, więc muszę zauważać grymas na jej twarzy i wyczuwać u niej gorszy nastrój.

Czy poza małomównością w relacji z podopieczną pojawiły się inne wyzwania?

Jeśli chodzi o czynności opiekuńcze to na początku naszej współpracy musiałyśmy przełamać barierę intymności związaną z higieną osobistą. Seniorce trudno było się pogodzić z tym, że nosi pieluchomajtki i ktoś je jej zmienia. Nie potrafiła się odnaleźć w tej sytuacji. Wymagało to trochę tłumaczenia, że inkontynencja jest normalna, wynika z wieku i ma związek ze słabnącymi mięśniami i przyjmowanymi lekami. Że jeśli chce panować nad swoją chorobą, to musi zaakceptować te pieluchomajtki. Żeby jej to ułatwić, wykonuję higienę osobistą starannie, ale sprawnie i sprytnie. Szybko i w rękawiczkach. Nie przedłużam, żeby komfort seniorki był zachowany. Pani przyzwyczaiła się do tego, że pomagam jej z niektórymi czynnościami związanymi z utrzymaniem higieny, niektóre potrafi wykonać jeszcze sama. Seniorka jest bardzo schludną osobą.

W pracy jest jednak Pani nie tylko wsparciem w codziennych czynnościach, ale także oparciem psychicznym…

W trakcie mojej pracy były momenty krytyczne. Seniorka jest oszczędna w słowach, ale bardzo lubi ludzi. Z wieloma znajomymi była bardzo związana. Odeszła sąsiadka, z którą się przyjaźniła i z którą wyjeżdżała do sanatorium i na urlop. Potrzebowała wtedy wsparcia na duchu, tłumaczenia, że tak bywa i niestety musimy się z tym pogodzić. Później zmarła kolejna znajoma, a potem znajomy. To były ciężkie chwile. Było widać, że te złe wiadomości sprawiają, że podupada na zdrowiu. Starsza pani bardzo się wtedy zmieniała i potrzebowała, żeby z nią dużo rozmawiać, pocieszać i tłumaczyć, że tym bardziej powinna cieszyć się z każdego dnia, który ma i że czas, który jej został, jest darem. Zawsze potrzebowała chwili, żeby dojść do równowagi, ale wychodziła z kryzysu. Pomagało zagadywanie jej, rzucanie jakiegoś tematu, żeby snuła opowieść i myślała o czymś innym.

Rozmowa z osobą ze świadomością upływu czasu musi być trudna?

Były też inne sytuacje, kiedy trzeba było zawalczyć o podopieczną i jej zdrowie. Kilka lat temu pani złamała rękę. Było mi bardzo przykro, będąc w Polsce martwiłam się o nią. Jak wróciłam, okazało się, że z ręką nadal nie jest okej. Ból rysował się na jej twarzy, od razu było widać, że coś jest nie tak. Poprosiłam lekarza o skierowanie na prześwietlenie. Niestety zdjęcia nie udało się zrobić – seniorka bardzo cierpiała, więc zlecono tomografię. Na badaniu wyszło, że złamania są jeszcze w dwóch miejscach, w tym w najgorszym – w łokciu. Seniorka bardzo płakała, bała się o swoje zdrowie. Skończyło się na operacji ręki w klinice, z racji wieku i stanu zapalnego były dwa etapy. Potem seniorka miała zostać jeszcze przez miesiąc na obserwacji i rehabilitacji, ale ta wizja strasznie ją dołowała. Była bardzo przygnębiona, dlatego poprosiła opiekuna prawnego, żeby ją wypisał. Powiedziałam, że damy sobie z seniorką radę. Powrót do domu bardzo ją ucieszył, wróciła szybko do zdrowia! 3 lata temu pani bardzo skarżyła się na nogi, miała chromanie przestankowe i nie mogła już prawie chodzić. To było przez zmiany miażdżycowe. Lekarz zalecił udrożnienie tętnic. Seniorka przeszła kwalifikacje, zapisała się na zabieg, a potem się rozmyśliła – ze strachu. Kiedy wróciłam, poszłyśmy jeszcze raz na konsultację. Lekarz ucieszył się, że przemyślała sprawę. Opisał jej wszystko jeszcze raz, uspokoił i zapewnił, że to bezpieczne. Wszystko się udało! Dzień po zabiegu seniorka chodziła już bez bólu i wyszła do domu. Była przeszczęśliwa. Dzięki temu mogła poruszać się bez wózka jeszcze przez kilka lat. To dowód, że podopiecznych trzeba słuchać, obserwować i że trzeba ich wspierać. Sama bym chciała, żeby w trudnych chwilach ktoś się o mnie zatroszczył. Żeby zadbał, sprawdził, zorganizował, jak ja nie będę umiała albo nie będę już w stanie.

 

Nie da się jednak ukryć, że przez te lata pani stała się bardziej zależna. W połowie zeszłego roku nastąpiło, można powiedzieć, tąpnięcie. Podopieczna praktycznie nie jadła, stała się słaba i senna. Miałam obawy, jak to się skończy, ale na szczęście udało się ją z tego wyciągnąć. Pomogły nam posiłki dla dzieci w słoiczkach. Poprosiłam też opiekuna prawnego podopiecznej, żeby załatwił wózek inwalidzki.

Jak spędzają Panie czas?

Mamy swoje rytuały – rano mycie się, śniadanie, czytanie gazety i odnoszenie się do bieżących tematów. Na podstawie prognozy pogody robimy plany. Lubimy chodzić nad stawek i karmić ptaszki. Mamy worek podsuszonych skórek z chleba, których moja podopieczna nie je. Jak jest ładna pogoda, obserwujemy kaczki i gęsi. Takie wycieczki robimy już od 10 lat. W naszym rozkładzie mamy też piękny park, taki pod górkę. Jest wspaniale utrzymany, mamy swoje ulubione ławeczki, na których siadamy i korzystamy ze słońca. Jeździmy też nad rzeczkę jakieś 5 kilometrów od domu. W upały jest od niej wspaniały chłód. Zabieram wtedy koszyk z ciastem i owocami. Robimy sobie piknik, patrzymy na kąpiące się dzieci. Jest miejsce, gdzie w wodzie widać odbicie oddalonego pałacyku. Efekt jest niesamowity – jest takie złudzenie, że siedzi się zaraz obok niego. Świetne miejsce, piękny widok. Mamy też taki punkt nad sztucznym zbiornikiem, gdzie w lecie jeździmy oglądać zachody słońca i jemy lody. Na początku nasze wycieczki oznaczały dłuższe spacery, pani szła przy rollatorku. Z czasem osłabła. Potrzebuje więcej przerw i odpoczynku na ławeczce. Od sierpnia wożę ją na wózku inwalidzkim, ale dalej zwiedzamy!

 

Jeszcze 3 lata temu, przed pandemią jeździłam z podopieczną do oddalonego o około 20 kilometrów miasteczka. Spotykała się tam z koleżankami ze szkolnych lat. Panie siadały w kawiarence, zamawiały drobne przekąski i nawet po lampce szampana. Po spotkaniu robiłyśmy z seniorką „rundkę” po miasteczku i wstępowałyśmy do sklepu po najlepsze śledzie w śmietanie. Pierwsza klasa! To był nasz rytuał przez siedem lat – dzień po tym spotkaniu zawsze jadłyśmy przepyszne śledzie z ziemniakami w mundurkach. Niestety w trakcie przymusowej przerwy związanej z lockdownem, towarzystwo się „wykruszyło”, znajome pani podupadły na zdrowiu. Jej przyjaciółka, do której jeździłyśmy też na kawkę, zaczęła mieć objawy demencji i zamieszkała w Altenheimie. Dużo się zmieniło dookoła przez ten czas, teraz kontakty towarzyskie utrzymuje głównie telefonicznie. Sama umysł ma sprawny, musi być tylko zadbany – bardzo pilnujemy nawodnienia.

Obawia się Pani upływu czasu i tego, co nieuniknione? Zdecyduje się Pani na opiekę nad inną osobą, czy raczej będzie to koniec Pani kariery zawodowej?

Nie przypuszczałam, że będę opiekować się jedną osobą tyle lat. Nie robiłam żadnych planów, nie miałam żadnych założeń. To dobra sztela, wykonuję swoją pracę najlepiej, jak umiem, ale w tej branży jest tak, że jeśli ktoś ma wiedzę, doświadczenie i jest empatyczny to też liczy się z tym, że kiedyś będzie musiał zmienić miejsce pracy i pomóc jeszcze komuś innemu.

Czy to chęć pomocy innym spowodowała, że zdecydowała się Pani pracować w opiece w Niemczech?

Wybierając pracę w opiece, nie można kierować się tylko wizją podreparowania budżetu. Nie da się pracować dłużej w tej branży, patrząc tylko na pieniądze. Wypalenie zawodowe przyjdzie bardzo szybko, uczucie bycia w złym miejscu szybko wypłynie i będzie uciążliwe. Z takiej osoby dobrego opiekuna nie będzie. Poza motywacją finansową opiekun musi mieć w sobie podstawowe cechy – empatię i wyrozumiałość. Musi być zorientowany na drugiego człowieka i umieć słuchać.

 

Latem mój mąż wyjeżdżał do swojego krewnego dorobić na żniwach. Zawieszał swoją działalność gospodarczą i zamiast na urlop jechał zarobić. Zawsze za te pieniądze można było kupić coś ekstra. I tak sobie pomyślałam, że jeśli on jeździ, a ja nie mam nic do roboty, bo dziecko jest już dorosłe, to też mogę czegoś poszukać. Chciałam pomóc i zarobić większe pieniądze, a wtedy za euro był lepszy niż teraz przelicznik. Rozmawiałam kiedyś z koleżanką, która opowiadała mi, że jej znajome pracują w opiece w Niemczech. I tak stwierdziłam, że może i ja mogłabym spróbować. Miałam doświadczenie w opiece nad bliską osobą. Znałam podstawy niemieckiego. Poduczyłam się trochę słówek i zadzwoniłam.

 

Opieka na początku to miała być praca na wakacje, na czas kiedy nie ma męża, ale zrobiło się z tego zajęcie na kilka miesięcy w roku i stałe źródło dochodu. Spodobało mi się, że zarabiam konkretne pieniądze w 6 tygodni i czułam się dobrze w tej pracy. Na pierwsze zlecenie pojechałam z inną niż CareWork firmą. CareWork poleciła mi koleżanka opiekunka. Warunki okazały się lepsze, więc przeszłam. I tak zostało.

Jakie są najradośniejsze momenty w pani pracy? Czy jest coś, co jest dla Pani szczególnie przyjemne?

Uśmiech mojej podopiecznej! Wszystko idzie u nas według schematu, zachowujemy utarty rytm dnia. To ważne. Zauważyłam, że im człowiek starszy, tym bardziej go potrzebuje. Radość sprawiają mi więc nasze miłe wycieczki. I jeszcze to, że moja podopieczna obchodzi kolejne urodziny.

Skoro rozmawiałyśmy o radościach, warto wspomnieć także o trudnościach. Co Pani zdaniem jest największym wyzwaniem opiekunki?

Dla mnie najtrudniejsza jest rozłąka z rodziną, aczkolwiek i tak jest łatwiej niż kiedyś. Teraz można zadzwonić do siebie za darmo i porozmawiać, a nawet zobaczyć się dzięki internetowym komunikatorom. Kiedyś możliwy był tylko telefon raz na jakiś czas.

 

Sama praca nie jest lekka, ale u mnie procentują chyba jakieś predyspozycje rodzinne. Moja siostra pracuje w domu pomocy społecznej w Polsce. Tak zostałyśmy wychowane, że chcemy pomagać ludziom. Obie, choć w innych miejscach, spełniamy się w tej samej pracy. Wspieramy się, wymieniamy doświadczeniami i korzystamy ze swoich rad.

Mówiąc o pracy w opiece w Niemczech nieuchronnie pojawia się temat finansów. Nie chcemy jednak pytać o wysokość Pani zarobków, a o to, czy dzięki tej pracy udało się Pani zrealizować jakieś marzenie?

Nie, bo jestem taką osobą, która nie pracuje, żeby spełniać wielkie marzenia. Mój cel to żyć w komforcie, ale nie oznacza to dla mnie wygód. Chodzi o uczucie, że mi nie zabraknie, że mam zabezpieczone wszystkie podstawowe potrzeby i pewność, że wystarczy mi na bieżące życie. Nie wydaję wszystkiego, odkładam na czarną godzinę. Jestem przygotowana, jeśli coś mi wypadnie. Nie muszę stawać przed dylematem – to czy to, kiedy pojawia się pilny, nieplanowany wydatek. To daje mi spokój. Dużo o tym ostatnio myślałam. W busie spotykam różnych ludzi i słyszę różne historie. Są osoby, które jadą do pracy, bo są w naprawdę trudnej sytuacji, wręcz w tarapatach finansowych, bo mają długi. Na szczęście mnie ta sytuacja nie dotyczy.

Jak ocenia Pani pracę z CareWork?

Dobrze! Wszystko jest zawsze dobrze – kontakt okej, wynagrodzenie zawsze na czas. Szczęśliwe nie miałam nigdy podbramkowej sytuacji, z którą musiałabym dzwonić na telefon alarmowy. W codziennym życiu jestem zaradna. Całkiem dobrze mówię po niemiecku. Wiem do kogo mam się zwrócić, gdzie zadzwonić. Wiele rzeczy umiem sobie sama załatwić. Staram się jak mogę!

 

Dziękujemy za rozmowę.

Zobacz również: